Uciekłam jak co roku

Tym razem krótko, za krótko, bo weszłyśmy i następnego dnia zeszłyśmy, bez tego leniwego dnia z książką w hamaku lub cydrem na hustawce, albo bez wprost przeciwnie – Śnieżnych Kotłów, Odrodzenia czy Śnieżki w nogach.

Było ognisko, psy, człowiek, który był przyjacielem dawno temu, i odkrylam, że nadal jest, gadanie do drugiej w nocy.

I las. Tęsknię za lasem, jak mnie nie ma.

Był las.

Mech. Igliwie. Buki. Zapach taki, że człowiek by wąchał i wąchał.

Szkoda, że nie można przekazać zapachu, bo tak macie tylko sztampowy widoczek
Wstałam rano i wyszłam na balkon

Spisek

W domu rodziców panuje remont, jego królowanie zaczyna się od wczesnego rana i trwa do późnych godzin popołudniowych. Dziś słoneczko obudziło mnie o 5 rano, a Pan od Remontu zastukał w drzwi tarasu o 6.30. Od 7 rano na górnym piętrze wesoło już wrzała praca.

U rodziców jak na koloniii, przygoda goni przygodę. Zamknęłam się w pokoju mamy na spotkaniu online, usiadłam na łóżku a komputer postawiłam wyżej, na wielkim kartonie. Niewygodne dżinsy uwierały w brzuch, więc rozpiełam guzik. Dwadzieścia minut w trakcie rozmowy z zespołem Pan od Remontu zaczął wiercić mi dziurę w brzuchu, wróć, dziurę w ścianie mamy pokoju od strony kuchni na szafki wiszące. Wybiegam z pokoju ze spadającymi spodniami, żeby go zatrzymać.

Ale może nie było by źle, gdyby dzieci rodzice kładli się spać o 22, ale oni mają swoje Ważne Sprawy Wymagające Światła do północy, a już szczególnie w kuchni. Ciepła woda, zimna woda, kromka chleba, gdzie położyłam mój telefon, gdzie zapisałam moje leki. Nie ma zmiłowania dla wychowawcy nieszczęśnika śpiącego w ich kuchnio-salonie, którym to nieszczęśnikiem akurat jestem ja.

Rodzice oczywiście mają swoje drzemki w ciągu dnia, bo kto maluchom staruszkom zabroni drzemek, a ja nie wiem czy mnie bardziej roczulają czy wkurzają.

Zarządzę ciszę nocną o 22 i pozamykam w pokojach!

Wychodzę na taras. Wystawiam twarz do słońca. Piję kolejną kawę

– czarną, bo wypijają mi mleko owsiane i wyjadają wafle ryżowe –

świat pachnie latem. I sosnami z ogrodu rodziców.

Chowam się do pokoju mamy, żeby dokończyć sprawy, które trzeba dokończyć przed zamknięciem roku akadamickiego.

– Anka, chcesz coś, bo robimy spisek? – Mamunia i tatuś krzyczą z kuchni. Zapisują listę zakupów.

Idę, bo coś chyba chcę.

Mamunia

Mamunia miała trupio-zielony odcień skóry, lubiła się bowiem smarować olejem z pestek dyni. Cudowny ów Olej, prawie tak zdrowotnie korzystny jak woda świecona z Medjugorje, w plastikowej buteleczce-Maryji z odkręcaną koroną, albo sławny Ocet od Pana Henia, który Jej Życie Uratował

(mamunia nie da złego słowa powiedzieć na Pana Henia, bo przecież dwa tygodnie spać nie mogła przez okrutne swędzenie i myślała, że już umiera, po pięciu dniach picia octu i smarowania się octem wstała z łoża swędzącego i poczuła, że żyć będzie),

ale wróćmy do Oleju, który nadawał jej lekko upiorny koloryt, zwłaszcza, że była staruszką już dość wiekową. Skóra być może i była dobrze odżywiona i aksamitna, jak mi mamunia zachwalała, ale była to skóra dobrze odżywionego i aksamitnego truposza, odzianego w truposzowe fatałaszki. Olej bowiem kapał i wyciekał podczas smarowania, brudząc kolorem brązowo-zielonego gluta ciągle na nowo kupowane piżamki, bluzeczki, podkoszulki i staniki. Cała bielizna mamuni za sprawą cudownego Oleju z Pestek Dyni wyglądała jak garderoba bezdomnego, plam bowiem nie dało się doprać żadnym proszkiem. Nie, żeby zaraz proszkiem były ubrania prane, albowiem bielizna mamuni była prana li tylko i jedynie w orzechach do prania, z uwagi na mamuni skórę delikatną i skłonną do podrażnień, skłonności odziedziczone przez troje z pięciorga jej dzieci.

Jestem w Polsce.

Ogród

– Najbardziej w naszym ogrodzie to lubię huśtawkę! Mówi Mo.

A ja najbardziej w naszym ogrodzie to lubię Mo.

Dziś znowu sadziłyśmy. Mo lubi że mną sadzić. Ja też.

Na razie wyglądają marnie, ale na przyrodę można liczyć.

Może coś urośnie

Znowu chorujemy. Żałuję, bo 20 stopni, turkusowe niebo, słońce. Weekend. Można by pojechać nad morze. A nas rozłożył kolejny wirus, chyba ten od Mo tym razem. Jestem tak wycieńczona końcem roku akademickiego, że zawsze przez kolejny miesiąc zamiast jeżdzić na wycieczki i chodzić na spacery, leżę w łóżku, jak tylko mogę sobie na to pozwolić. To znaczy na sofie. Taki cholerny wirus, niby nic wielkiego, bo nawet kataru porządnego nie mam, a jednak w sobotę, po dwóch godzinach prac w ogrodzie zrobiło mi się słabo.

Mi za to rozłożyło dokumentnie, od tygodnia kicha i prycha, teraz kaszle, wczoraj leżał od rana, dziś wstał, zrobił test, ucieszył się, że nie covid, zaległ znowu na sofie i pracuje pół dnia z domu. Potem, niestety, musi iść do więzienia, założy maskę i nie będzie się całował z więźniami;) Mam nadzieję, że nie zarazi pół ZK. Gorączki nie ma. Ale musi iść, bo drugi pracownik pojechał na pogrzeb, a samej kobiety nie można zostawić z 30 więźniami na warsztatach, o które się starali parę miesięcy.

W sobotę Mo zasiała pietruszkę, szczypiorek, rzeżuchę, rzodkiewkę i przeróżne malutkie kwiatuszki. Było ciepło, teraz znowu zimno, zobaczymy, czy coś wyrośnie. Zagryzam wargi i powściągam zapędy zwracania jej uwagi, że nie tak, za dużo, za mało, za płytko, za głęboko, zniecierpliwienia czającego się zawsze gdzieś pod powierzchnią. Naprawdę, bardzo się pilnuję, żeby nie studzić jej zapału ciągłym upominaniem. Niech robi jak potrafi, najważniejsze, żeby poczuła tę radość, to szaleństwo, tę rozkosz, że możemy przyczynić się do nowego życia.

Nie mam pańskiego płaszcza po Irlandzku

Jeśli ktoś myśli, że ‘nie mam pańskiego płaszcza, i co mi Pan zrobisz?’ zdarza się tylko w Polsce, albo tylko w komuniźmie, to się myli. Beszczelność wynikająca z bezkarności jest raczej popularną ludzką cnotą.

Zapłaciłam szkole nauki jazdy z góry za 36 lekcji, z czego ostatnią miałam mieć parę dni przed egzaminem. Był to, jak się później okazało dzień wolny – nowo wprowadzone święto Św. Brygidy, patronki Irlandii. Ja tego nie wiedziałam i szkoła także nie zorientowała się, więc dopiero na dwa dni przed tym feralnym poniedziałkiem dostalam maila, że z powodów niezależnych lekcja jest odwołana. Zadzwoniłam, żeby umówić jeszcze te dwie godziny jakoś przed egzaminem, ale w gąszczu moich zobowiązań pracowych i planów szkoły nie znaleźliśmy żadnego pasującego terminu. Pani zapewniła, że zwrócą mi pieniądze, jak nie będę już potrzebować jazdy. Umówiłam jeszcze prywatnie dodatkową lekcję tuż przed egzaminem, z innym instruktorem. Egzamin zdałam, a szkoła zamiast oddać mi kasę, proponuje ‘vouchery na naukę jazdy’, haha.

Klasyczny brak płaszcza, ale nie odpuszczę, choć więcej mnie to będzie kosztowało czasu, niż to warte.

Szlag mnie trafia

Ogród szaleje, dobrze, że mam pana do koszenia, to mam luz. W rezultacie jedyne, co jest w ogrodzie zrobione, to skoszony trawnik ;D A ja siedzę na kanapie i się nudzę nad Excelem, prawda. Mam plany kupienia trochę kwiaciorków i posadzenia tego i owego, miałyśmy to właściwie robić w tym tygodniu z Mo, ale się rozchorowała.

Marzyliśmy o wyjeździe do Kopenhagi, bo dziewczyna Adka tam studiuje. Ale Kopenhaga taka droga, no i pogoda może być średnia, i po co nam z deszczowej Irlandii lecieć do deszczowej Danii i tak rozkminialiśmy i rozkminialiśmy, aż nas proces myślowy zaprowadził do Porto.

A zatem Porto! koniec czerwca, pięć dni, cztery noce, zabukowałam dla naszej trójki bilety i noclegi w samym centrum, na zdjęciach mieszkanie duże, z dużym łóżkiem i dodatkową rozkładaną sofą. Piszę więc do Adka tak z głupia frant, bo oni mają swoje plany i pomysły, no i się okazuje, że w sumie oni bardzo chętnie, akurat Ren będzie zaraz po egzaminach. Zafundowałam więc synowi bilet lotniczy tam i z powrotem i jedziemy w piątkę.

To może być nasz ostatni europejski miejski wypad przed-wakacyjny, bo przez następne dwa lata moje plany będą nam pożerać większość dodatkowych funduszy (jeszcze tajemnica).

*****

Czytam prasę polską i się we mnie gotuje. Po śmierci tego biednego dzieciaka, ci kretyni chcą przywrócić karę śmierci. Kara śmierci jeszcze nikogo nie odstraszyła od popełnienia przestępstwa, jest na to mnóstwo badań. Zamiast dofinansować sprawny system ochrony dzieci, wprowadzić obowiązkowe zgłaszanie przez nauczycieli, lekarzy, pielęgniarki i inne osoby pracujące z dziećmi podejrzeń o maltretowaniu odpowiednim organom (tak jest w Irlandii, pod groźbą kary), dofinansować różne organizacje, które od lat walczą z karami cielesnymi, zdelegalizować DAWANIE KLAPSÓW, zwiększyć fundusze i podnieść prestiż pomocy społecznej i pracowników socjalnych, którzy będą pracować z rodziną bądź kierować do sądu wnioski o odebranie dzieci, wprowadzić prymat dobra dziecka, nad prawami rod (‘Główny problem polega na tym, że nadrzędnym celem [pieczy zastępczej], zapisanym w prawie jest ochrona i wzmacnianie rodziny biologicznej. Nie dziecka. Czyli jedność rodziny jest ważniejsza niż dobro dzieci’) itd itp, ci kretyni mówią o legalizacji kary śmierci. I do tego rozpoczynają kampanię ‘stop seksualizacji dzieci’. Za grubą kasę będą straszyli gejami i masturbacją, a rodzice dalej będą tracić cierpliwość i wyładowywać swoją agresję na dzieciach, albo po prostu lać gdzie popadnie. Bezkarnie, dopóki dzieciak nie zostanie zakatowany. Sama nazwa ‘Rodzice chronią dzieci‘ brzmi jak jakiś ponury żart.

Takimi właśnie sprawami zajmuje się Mi w swojej pracy i właśnie ostatnio był w sądzie na rozprawie o zabranie dzieci. Postępowanie zostało wszczęte, kiedy naćpany ojciec przewrócił sie na ulicy, mając pod opieką trzylatkę. Sąd nie zgodził się na natychmiastowe zabranie dzieci, jest jeszcze matka, która wydaje się mieć z nimi dobry kontakt, ale rodzina natychmiast została wzięta pod lupę przez agencję ds. dzieci i jej pracownicy rozpoczęli bardzo drobiazgowe badanie sytuacji. Dzieci przy tym wydają sie zadbane, nie mają siniaków ani żadnych innych oznak maltretowania, a i tak sąd orzekł, że dzieci mają być umieszczenie w pieczy zastępczej. Czy i kiedy wrócą do rodziców, będzie zależało od tego, jak bardzo rodzicę będą się chcieli i mogli zmienić.

A tymczasem w Polsce walczy się z ‘prowadzeniem lekcji / zajęć/ warsztatów /apeli/ pogadanek/ projekcji filmów itp. na takie tematy, jak:

edukacja seksualna, antykoncepcja, profilaktyka ciąż wśród nieletnich i chorób przenoszonych drogą płciową (np. HIV i AIDS), dojrzewanie i dorastanie, równość, tolerancja, różnorodność, przeciwdziałanie dyskryminacji i wykluczeniu, przeciwdziałanie przemocy, LGBT, homofobia, tożsamość płciowa, gender’.

Bardzo Ci dziękuję, kochanie

Ale w ramach odpoczynku i dbania o siebie, relaksu i odpoczynku oraz doceniania życia i piękna świata, szczególnie w maju, pojechałam wczoraj wieczorem na zakupy do Tesco.

Niebo było takie różowe, z pomarańczowo-białymi chmurkami.

Wyrzuciłam słoiki i butelki do punktu zbiorczego. Zielone do zielonego szkła, przeźroczyste do przeźroczystego. Transparentnie i odważnie, bez przyczajki, bo przecież żadnych butelek po winie ani po piwie, tylko musztarda, majonez, oliwa z oliwek.

Pachniało bzami. I świeżo skoszoną trawą, trochę już przywiędłą, bo już wieczór. I tym specyficznym kurzem miejskim po ciepłym dniu.

Wrzuciłam ubrania do kontenera. Spokojnie, na luzie, z uśmiechem. Ubrania czyste i nie poplamione. Po prostu za małe.

Zrobiłam zakupy. Owoce, warzywa, sałatki, mleko i wędliny. Baterie. Papier toaletowy. Chleb. Bób, humus, włoszczyzna.

Zapomiałam karty tesco, miła, młoda pani na kasie podpowiedziała, że z apką miałabym taniej. Zaczęła instalować i prawie by się udało, ale robiła się za mną coraz dłuższa kolejka i starsza pani tuż za mną zaczęła się niecierpliwić.

Zapłaciłam, przeprosiłam starszą panią za spowolnienie kolejki. Starsza pani przeprosiła mnie za swoją niecierpliwość i tłumaczyć, że bardzo bolą ją plecy.

Przepraszałyśmy się jeszcze z pięć minut, a potem z czterema wielkimi siatami poszłam do samochodu. Nie musiałam ich wieźć na rowerze, nawet nie wiecie, jaka to wygoda! Jeszcze pół roku temu przepasałabym się jedną wielką torbą, inne bym przytroczyła do roweru, jedną z przodu, drugą z tyłu i dwie po obu stronach kierownicy i jakoś dotarabaniłabym się do domu.

A teraz – włożyłam torby do bagażnika.

Włączyłam Edytę Geppert.

Niebo zmieniało kolory na ciemniejszy róż i pomarańcz, pomieszany z lazurem.

Edyta śpiewała ‘przeciwnie, bardzo ci dziękuję’.

W przerwie na życie

No dobra wysłałam. Trzecią wersję, poprawioną. W nagrodę pozwoliłam sobie na lunch przy Sukcesji. Oraz post na bloga. Edytorzy w kółko poprawiają moje długaśne zdania. A zatem postanowiłam się wprawiać w krótkości i zwięzłości. Do kitu, nie podoba mi się.

W każdym razie jest maj. Wyszłam do ogrodu.

Jak człowiek wyjdzie na zewnątrz, to przez chwilę myśli, że jednak był grzeczny i dostał się do raju – wszystko pachnie, kwitnie, bzyczy, świeci. Jest ciepło i jasno. Małe owady robią co trzeba, duże też, kwiatki wiadomo, listki wystawiają się do słońca. W maju ogród udaje, że jest zadbany. Podmalował oko i idzie na podryw.

A Mo idzie dziś na pierwszą w życiu nocowankę. Mam zamiar skorzystać i odwalić kawał roboty. Oraz się wyspać.

Ostatnio jak mi się trafia dzień wolny, to się cieszę, że będę mogła pracować w spokoju.

Czy to nie jest trochę przerażające?